Jest 16:30. Za oknem ciemno jak w czeluściach szałasu wypchanego trocinami mojego śp. chomika Grubasa. Chyba czas wychylić nos zza kołdry i zrobić coś pożytecznego dla świata.
Zacznijmy od makijażu.
Albo chwila. Nie porywajmy się od razu na Mount Everest. Zróbmy kawę.
To już osiem miesięcy, odkąd spotkałam swojego Ktosia. Ktoś całuje mnie w szyję, Ktoś robi mi herbatę, kiedy nie chce mi się przenieść tyłka z kanapy do kuchni, Ktoś interesuje się, jak minął mi dzień. Czy się wyspałam? Czy czegoś mi nie trzeba? Czy mam ochotę na spacer? A może na kino?
Poddaję się tej rozkosznej trosce i myślę o tym, jak to cudownie oddać serce komuś, kto mnie tak dobrze rozumie.
W każdy dwudziesty dzień miesiąca świętujemy to dziwaczne zrządzenie losu i idziemy porobić coś zabawnego. Bo z tym całym związkiem zaczęło się zupełnie niewinnie. Cofnijmy się do lutego zeszłego roku.
Jak co wieczór zasiadłam do komputera i bezmyślnie scrollowałam fejsbuka. Jak co wieczór dostałam również wiadomość od mojego znajomego, z którym od jakiegoś czasu utrzymywałam częstszy kontakt. Rozmowa trwała w najlepsze, opowiadaliśmy sobie o naszych nieudanych Walentynkach. Klapa na klapie, mówię Wam! Tego roku nikomu z nas się nie poszczęściło.
Nagle na ekranie pojawiło się drugie okienko, z pytaniem co się ze mną dzieje. Jak to co? Wszystko w porządku. Dopiero, kiedy zobaczyłam nadawcę wiadomości zrozumiałam o co chodzi. Autorem był Mięśniak, z którym spotkałam się parę razy, ale nic konkretnego z tego nie wynikło. Zignorowałam okienko. I chyba wtedy otworzyłam sobie nowe, na coś zupełnie mi obcego.
Mięśniaka zostawiłam daleko za sobą, a zamiast tego coraz częściej spotykałam się ze wspomnianym starym znajomym. Nie wiem kiedy to się stało, aż tu nagle zaczęłam wyczekiwać tego momentu w ciągu dnia, w którym będziemy mogli pogadać. Zresztą nie było to nic zaskakującego- zawsze mieliśmy dobry kontakt. Dobry, ale rzadki.
Niebawem wiadomości z fejsbuka zamieniły się na odbieranie mnie z pracy i odprowadzanie do domu. Potem pojawiły się długie spacery i wyjścia na piwo i do kina. Nastąpił też moment, kiedy On był u mnie częstszym gościem niż którakolwiek z moich przyjaciółek.
Aż tu nagle mnie trachło. Wszyscy powtarzali mi: "On się w Tobie kocha!" A ja na to parskałam śmiechem odpowiadając, że to tylko kumpel. Ale czyżby? Nachodziły mnie myśli, czy jednak może nie przekraczam żadnej granicy? Czy on nie czuje do mnie więcej, niż tylko przyjacielską sympatię?
A że mnie trzeba tłumaczyć łopatologicznie, przekonał mnie dopiero pocałunek, którym obdarzył mnie pewnego marcowego wieczoru.
"Nie mogłem się powstrzymać"- szeptał mi do ucha. Dwa dni później wyznał mi miłość.
Dowiedziałam się także, że czaił się na mnie już od czasów gimnazjum. Matko Kochana! Osiem lat mi zajęło wydedukowanie, że mężczyzna mojego życia czeka na mnie dziesięć minut drogi od mojego domu.
Czy to nie zakrawa o scenariusz komedii romantycznej? Zaraz, zaraz, przecież zawsze chciałam przeżyć miłość niczym z Harlequina :)